Przypomnijmy. W niedzielę, 18 lipca br. grupa znajomych wyczarterowała jacht motorowy i popłynęła w rejs po Wiśle.
- „Wypłynęliśmy w dwudniowy rejs z Rybiny do Rybiny przez Białą Górę jachtem motorowym „Aleksander H” wyczarterowanym w Rybinie. Instruktaż - 10 minut, jacht zatankowany, sprzątnięty, ale z brakami. Poza słownym instruktażem o sposobie prowadzenia jachtu oraz wydawnictwem na pokładzie „Pętla Żuławska” - żadnej innej informacji. Brak map Wisły z pokazanym nurtem (nawigacyjnych), brak aktualnych informacji o stanie wody. Jedyne stwierdzenie „Uważajcie na mielizny” - napisał mieszkaniec Malborka. - „Po wyjściu na Wisłę 18 lipca około godziny 10 kierowaliśmy się do lewego brzegu (bo tam jest główny nurt). Silny prąd zepchnął nas na wielką mieliznę 1 km od śluzy. Przez godzinę kontaktowaliśmy się z różnymi służbami ratunkowymi i jedyne co uzyskaliśmy to informacja, że po południu nami się zajmą. Na pokładzie 7 osób w wieku 50-71 lat. W ciągu dnie załoga podejmowała silnikowe próby zejścia z pułapki. Próbowali nam pomóc rybacy, ale nurt jest za szybki a osadzenie jednostki w piasku zbyt duże. Wszystko nieudane, jedynie śrubą wykopano rów pod kilem. O 20.00 pojawiła się łódź ratunkowa WOPR-u z Tczewa (mała) i podjęta została próba sprowadzenia jednostki na głębszą wodę. Cześć załogi jachtu oraz dwóch ratowników zeszli do nurtu Wisły w celu spychania, jeden ratownik pracował ich łodzią, a jedna osoba pracowała silnikiem jachtu. Próby były bezskuteczne, jednostka tkwi mocno w mieliźnie. Zakończone je około 21.30. Zabrane zostały dwie osoby z pokładu. Jednostka pozostała z 5 osobami na mieliźnie na noc. W nocy doszło do przemieszczenia piasku pod dnem i niebezpiecznego przechyłu, skorygowanego silnikiem. Służby ratunkowe proponowały zdjęcie osób z pokładu na brzeg, jednak ktoś musiałby pozostać na pokładzie. Zdecydowaliśmy się zostać wszyscy. Nie pojawiła się żadna jednostka zdolna ruszyć jacht z mielizny. Nikt ze służb nie monitorował sytuacji, nie sprawdzano zagrożeń. Działania służb ratunkowych nie istnieją, załoga zdana jest na łaskę natury i swoje umiejętności wyjścia z trudnej sytuacji”.
To treść maila, jaki przesłał w lipcu do nas mieszkaniec Malborka, jeden z uczestników tego rejsu. Nasza redakcja sądziła, że wyrażono w nim odczucia wszystkich uczestników. Jednak niedawno otrzymaliśmy telefon od innego uczestnika z informacją zgoła zupełnie odbiegającą od w/w treści. Jak zatem było naprawdę? Skąd wzięły się tak odmienne wersje przebiegu tego samego wydarzenia?
To subiektywna ocena jednego z uczestników rejsu.
Po rozmowie telefonicznej z naszą redakcją, inny uczestnik rejsu - po konsultacji z pozostałymi osobami postanowił przesłać nam własne spostrzeżenia na zaistniałą sytuację.
- „Nie ma w Polsce instytucji ratunkowej, zapewniającej udostępnienie holownika w przypadku wejścia na mieliznę. Wejście na mieliznę jest winą leżącą po stronie sternika. Analogicznie jak na drodze, po której jeżdżą samochody, służby ratownicze nie zapewniają zholowania pojazdu jeżeli np. wjedzie do przydrożnego rowu. Pomoc drogową musi sprowadzić na własny koszt posiadacz pojazdu. W przypadku wejścia jachtem na mieliznę oczywistym jest, że sprawa jego sprowadzenia z mielizny jest obowiązkiem tego, który na tę mieliznę zszedł. Są armatorzy posiadający holowniki i z nimi należy się dogadać w kwestii ściągnięcia jednostki z mielizny, za odpowiednią zapłatą (dość wysoką). W przypadku zagrożenia życia lub zdrowia służby ratownicze podejmują załogę, ale jacht pozostawiają, gdyż jego ściągnięcie z mielizny nie jest ich zadaniem” - czytamy w mailu przesłanym do naszej redakcji. - „Instruktaż trwał wystarczająco, aby zapoznać się z jachtem. Osoba udzielająca informacji dziennikarzowi nie uczestniczyła w tym instruktażu. Ponadto armator poświęcił chwilę czasu, aby osobiście wyprowadzić jacht poza miejsce, w którym niewprawiony sternik, nie znający jeszcze możliwości jachtu, mógłby mieć problem. Wynajmujący dowiedział się nawet, gdzie jest schowana kotwica. Jednak o tym fakcie nie pamiętał, kiedy potrzebowaliśmy kotwicy. Miało to, wbrew pozorom, zbawienny skutek. Gdybyśmy wiedzieli gdzie jest kotwica, to siedząc na mieliźnie zarzucilibyśmy ją na noc. Ponieważ jacht stał swobodnie, przez noc zniosło go znacząco na mieliźnie w stronę szlaku, co ułatwiło jego późniejsze zepchnięcie. Tego rodzaju jachtów nie wyposaża się w mapy nawigacyjne rzek. Będące na jego wyposażeniu mapy wystarczały w zupełności, należało je dokładnie przestudiować, czego my jako czarterujący nie zrobiliśmy. Nie ma map nawigacyjnych Wisły, na których naniesione byłyby mielizny. Są one ruchome, ulegają ciągłym przesunięciom. Taka mapa byłaby nonsensem. Zanim zeszłaby z druku, już byłaby nieaktualna. Sami tego doświadczyliśmy siedząc na mieliźnie i obserwując lustro wody Wisły. Armator w rozmowie z wynajmującym ostrzegał, że Wisła jest trudną nawigacyjnie rzeką i możemy wejść na mieliznę. W tej rozmowie nie uczestniczyła osoba udzielająca informacji dziennikarzowi. Rolą armatora jest wynajęcie jachtu. Trasę wybiera wynajmujący. Poza mapami jacht był wyposażony w karty z dodatkowymi informacjami, np. o śluzach na Pętli Żuławskiej”.
Różne spojrzenie na tę samą sprawę.
- „Nie skierowaliśmy się do lewego brzegu, tylko szliśmy prawą stroną nurtu. Znak nawigacyjny na drugim brzegu rzeki wskazywał na konieczność przejścia na lewą stronę rzeki. Ponadto taka informacja była również w „Przewodniku turystyki wodnej. Pętla Żuławska”, znajdującym się na wyposażeniu jachtu. Wejście na mieliznę było moim błędem jako sternika” - wyjaśniają pozostali uczestnicy. - „Kontaktowaliśmy się ze służbami ratunkowymi, ale nie trwało to przez godzinę. osoba udzielająca informacji dziennikarzowi, uczestnik rejsu, nie prowadził tych rozmów. Nie znał dokładnie ich treści. Pod numerem alarmowym 112 uzyskaliśmy:
- wypytanie czy nic się nikomu nie stało, czy są ofiary, czy jest potrzebna pomoc,
- z przekierowanej rozmowy do Państwowej Straży Pożarnej uzyskaliśmy wyczerpującą informacje i pomoc; zaoferowali podjęcie członków załogi i przewiezienie ich na brzeg. Jednostki pływającej nie mogą ściągnąć z mielizny, gdyż nie dysponują odpowiednim sprzętem i nie należy to do ich zadań,
- w rozmowie z WOPR uzyskaliśmy zapewnienie, że spróbują nam udzielić pomocy, ale dopiero po zakończeniu pracy (WOPR jest stowarzyszeniem, nie zatrudnia pracowników, a ratownicy pracują w innych zawodach lub na kąpielisku).
Osoba udzielająca informacji dziennikarzowi, uczestnik rejsu, był o tym informowany, ale on sam nie prowadził tych rozmów. Na zapytanie kto z uczestników rejsu chce być odwieziony na ląd, nikt nie wyraził takiej chęci.
Wyjaśnienie - próby zejścia z mielizny były wykonywane poprzez odpowiednie manewrowanie silnikiem i sterem. Nie spowodowało to wykopania rowu pod kilem. Nurt rzeki nie był szybki, ale silny. Ci „rybacy” to wędkarze. Jest pewna różnica.
Pierwsza próba podjęta przez ratowników WOPR była skuteczna. Jacht zepchnięty zszedł z mielizny na wstecznym biegu. Jednak po chwili bezwładnie, nie reagując na ster, obrócił się o 180 stopni i wszedł na kolejną mieliznę. Następne próby zakończyły się niepowodzeniem. Z powodu zmierzchu (i zmęczenia całodniową pracą) ratownicy zmuszeni byli zrezygnować z dalszych prób. Jednak pokazany sposób spychania jachtu z mielizny pozwolił na drugi dzień na jego skuteczne zepchnięcie na tor wodny.
Ważna informacja – wśród zabranych przez ratowników osób była osoba udzielająca informacji dziennikarzowi. Nie wiedziała zatem co działo się dalej na jachcie.
Osoba udzielająca informacji dziennikarzowi nie była na jachcie po godzinie 21.30, nie wie zatem kto i z kim prowadził rozmowy telefoniczne. Rozmowy były prowadzone, m.in. z armatorem, który wobec niepowodzenia dotychczasowych działań zapowiedział, że w dniu następnym przyjedzie z pomocą (chociaż nie jest do tego zobligowany – wyciągnięcie jachtu z mielizny jest sprawą tego, kto na nią wszedł, czyli wynajmującego). Nieprawdą jest, że zostali wszyscy, co jest zresztą stwierdzone w powyższym tekście – dwie osoby zabrali ze sobą ratownicy WOPR.
W mojej ocenie – byłem na jachcie – przechył nie był niebezpieczny. Łódź była bardzo stabilna. Przechyłu nie korygowałem silnikiem. Włączyłem go jedynie, aby mieć zapewnioną sterowność gdyby nagle jacht samodzielnie zszedł z mielizny, na co się zanosiło, gdyż zszedł z fałdy mielizny (to spowodowało przechył). Mieliśmy wyznaczone nocne wachty na zmianę, jacht posiadał światła pozycyjne, nie było żadnego zagrożenia.
Osoba udzielająca informacji dziennikarzowi, która następnego dnia dzwoniła do Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Sztumie była wówczas w Malborku, a nie na jachcie. Usłyszała to samo, co inny członek załogi rozmawiający z dyżurnym tej komendy dzień wcześniej. O czym osoba udzielająca informacji dziennikarzowi została poinformowana, kiedy przebywała na jachcie.
Po rozmowie telefonicznej zrozumieliśmy, że sprawa jest oczywista. Straż Pożarna nie zajmuje się holowaniem jednostek osiadłych na mieliźnie. Gdyby zaszła potrzeba ratowania życia lub zdrowia, w każdej chwili mogliśmy liczyć na pomoc z ich strony. O tym również została poinformowana osoba udzielająca informacji dziennikarzowi.
Armator zachował się bardzo dobrze w tej sytuacji. Zaoferował pomoc już tego dnia, kiedy jednostka weszła na mieliznę. Jednak uczestnik rejsu, który wynajął jacht stwierdził w rozmowie telefonicznej, że oczekujemy na pomoc, która ma przybyć, więc nie ma takiej potrzeby. O tej rozmowie nie wiedziała osoba udzielająca informacji dziennikarzowi. Kiedy wieczorna próba zakończyła się niepowodzeniem, armator przyjechał następnego dnia i udało się zepchnąć jednostkę na tor wodny. O tych uzgodnieniach też nie wiedziała osoba udzielająca informacji dziennikarzowi”.
Czy wodniacy są zdani tylko na siebie?
- „Oznakowanie nawigacyjne na Wiśle jest. Fakt, że można poprawić jego widoczność. Oznaczenie mielizny za Białą Górą jest wskazane, jednak należy pamiętać, że mielizna ta przemieszcza się. Wskazane byłoby ustawienie znaku na wodzie ostrzegającego o przednim skraju mielizny. To i tak nie zwalnia płynących od ostrożności, obserwowania znaków nawigacyjnych i nurtu rzeki (przez ten jeden dzień nauczyliśmy się trochę „czytać” powierzchnię wody)” - czytamy w komentarzu uczestników rejsu. - „Punkty wsparcia – bardzo dobry pomysł. Kto będzie płacił za ich utrzymanie? Państwo polskie czy może prywatni przedsiębiorcy oferujący takie usługi, tak jak pomoc drogowa na drogach samochodowych? Wejścia na mieliznę mimo wszystko są wydarzeniami sporadycznymi. Nie stwarzają zagrożenia dla życia lub zdrowia. Jaka jednostka ma ściągnąć inną jednostkę z mielizny? Musi mieć mocne silniki, więc i zapewne większe zanurzenie. Jeżeli będzie miała większe zanurzenie, to w jaki sposób podejdzie do jednostki stojącej na mieliźnie. Można ewentualnie hol przewieźć mniejszą jednostką. Jednak w naszym przypadku taki hol musiałby mieć 150-200 metrów. Są takie hole? Łatwo pisać żale. Gorzej jest z realizacją takich pomysłów, które w swoich zamierzeniach są szczytne”.
Gdyby nie ten artykuł...
- „Armator w sposób wyczerpujący przeprowadził instruktaż i poinformował o możliwości wejścia na mieliznę na Wiśle wynajmującego, o czym nie wiedziała osoba udzielająca informacji dziennikarzowi. Wejście na mieliznę to nie awaria. Komu zgłosić? W przypadku zagrożenia życia lub zdrowia – telefon alarmowy 112. W sprawie zholowania jednostki można próbować wynająć holownik rzeczny w Gdańsku lub Włocławku (bardzo kosztowne). Wejścia na mieliznę w tym miejscu nie są tak częste, aby miał tu stać holownik z załogą w gotowości” - pisze nasz rozmówca. - „Pętla Żuławska zapewniła infrastrukturę. To, jak sam Redaktor stwierdził ponad 300 km szlaków. Jeden dyżurujący holownik wystarczy? Kto będzie go (lub je) opłacał? Jak ulegnie awarii silnik łodzi – czy na szlaku mają być warsztaty czekające na zgłoszenie o takiej awarii? Kto poniesie koszty ich utrzymania? Pytanie czy pływanie po Pętli Żuławskiej jest bezpieczne? Równie dobrze można zadać pytanie Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, czy jeżdżenie po autostradzie A 1 jest bezpieczne. Pętla Żuławska posiada niezbędną infrastrukturę, szlak na Szkarpawie i Nogacie, po których płynęliśmy, jest bardzo dobrze oznakowany. Umożliwiła uprawianie turystyki wodnej po pięknych akwenach. Jako osoba, która skorzystała z tej możliwości mogę stwierdzić – pływanie po Pętli Żuławskiej jest bezpieczne. Tylko trzeba do tego być dobrze przygotowanym. Z trasą zapoznać się przed rejsem, a nie podczas jego trwania. Należy zachować ostrożność, na jaką zasługuje akwen wodny.
Chciałbym podkreślić, że jesteśmy bardzo zadowoleni z armatora, od którego wyczarterowaliśmy jacht motorowy. Jacht był w pełni sprawny technicznie, wysprzątany, odpowiednio wyposażony, przygotowany do rejsu. Kiedy armator dowiedział się, że zamierzamy wpłynąć na Wisłę, ostrzegł wynajmującego, że to trudna rzeka i można wejść na mieliznę. To wynajmujący zbagatelizował tę informację. Po wejściu na mieliznę armator udzielił nam pomocy. Gotów był to zrobić od razu, jednak wobec zapewnienia wynajmującego, że czekamy na pomoc, która nadejdzie wieczorem, spokojnie czekał na rozwój wypadków i na informację od nas. Kiedy wieczorem wynajmujący zadzwonił do armatora i poinformował, że udzielona pomoc przez WOPR okazała się nieskuteczna, na drugi dzień wyruszył z pomocą.
Mamy świadomość strat, jakie poniósł armator w wyniku tego zdarzenia. Nasz rejs miał trwać dwa dni, a trwał cztery. Zaraz po nas był kolejny chętny z Polski do wynajęcia jachtu. Armator nie tylko stracił możliwość zysku z wynajęcia jachtu kolejnemu klientowi, ale również, jak należy sądzić, stracił wiarygodność u tego klienta, który już nie wróci w przyszłości, aby jacht wynająć. Ponadto wśród znajomych będzie rozpowszechniał informację o nierzetelności armatora. Na dodatek ukazał się jeszcze ten artykuł na stronie TV Malbork, który stawia go w złym świetle. Bardzo jesteśmy wdzięczni Państwowej Straży Pożarnej za profesjonalizm i rzeczowość, za gotowość do udzielenia pomocy w zakresie ich możliwości. Wielką pomoc uzyskaliśmy również od ratowników WOPR w Tczewie, którzy z wielkim zaangażowaniem i poświęceniem usiłowali nam pomóc.
Przeżyliśmy Wielką Przygodę, zdobyliśmy wiele doświadczeń. Mielibyśmy wspaniałe wspomnienia, gdyby nie ten artykuł w TV Malbork na podstawie subiektywnej oceny jednego uczestnika naszego rejsu”.
Zamiarem naszej redakcji nie było oczernianie czy zaszkodzenie komukolwiek. Chcieliśmy tylko nakreślić sytuację, w jakiej znaleźli się uczestnicy tego rejsu poprzez relację jednego z nich.
Witam, na Wiśle pływałem kilkakrotnie i jeśli zna się znaki i zachowanie wody jest bezpiecznie.
Jak nie ma się doświadczenia to pływa się po Nogacie, a nie pcha na Wisłę.
Co miał zrobić armator ? Nauczyć w pięć minut żeglowania????
Jednym zdaniem: to jest obraz "czarteru jachtu bez uprawnień" i wiedzy.